niedziela, 19 czerwca 2011

Kinematograf - Jeszcze niczego nie słyszeliście!

Nie ulega wątpliwości, że istnieją filmy, które z jakichś względów zapisały się w historii kina złotymi zgłoskami. Na pewno do tego grona można zaliczyć film „Śpiewak Jazzbandu” z 1927 roku, który uważany jest za pierwszy film dźwiękowy!

Jeżeli mielibyśmy być dokładni, to bardziej przypomina to film niemy ze wstawkami dźwiękowymi. No, ale liczy się sam fakt, że był to jeden z pierwszych filmów, gdzie kwestie wypowiadanie przez aktorów były zsynchronizowane z ich ruchami ust. Oczywiście nie wszystkie kwestie są mówione na głos. Większość przedstawiana jest w formie planszy na których ukazywane są wypowiedzi postaci. Było to typowe dla filmów niemych. Jednak wielu może zaskoczyć fakt nie pokazywania wszystkich kwestii i dialogów. Wyświetlane są jedynie te, których widz nie mógłby odgadnąć wpatrując się jedynie w grę aktorską. Trzeba przyznać, że przynajmniej do końca lat 60 z mimiki aktora, jego ruchów, można było wiele wyczytać i to, tak naprawdę, było głównym sposobem komunikowania się z widzem. Dzisiaj, dopóki aktor siedzi cicho, często trudno jest się domyślić co w danej chwili odczuwa. Doskonałym przykładem może być tutaj pan Keanu Reeves, który nie ważne czy walczy z bezlitosnymi maszynami, odsyła demony do piekieł, jest adwokatem diabła czy pomaga dziewczynie w walce z rakiem, zawsze idzie przez film z tą samą miną, jakby od roku walczył z biegunką.

Jednak, wracając do śpiewaka Jazzbandu. Film opowiada o śpiewaku żydowskiego pochodzenia, który jako dziecko uciekł z domu, gdzie surowy ojciec chciał, aby został kantorem (osoba wykonująca partie solowe śpiewów liturgicznych w kościele protestanckim lub katolickim albo modlitw żydowskich w synagodze), ponieważ tak każe tradycja. Młody Jakie Rabinowitz, zmienia image i staje się Jack'iem Robinem, sławnym śpiewakiem jazzowym. Po wielu latach powraca do domu, gdzie czeka na niego ojciec, który stara się zapomnieć o tym, ze ma syna.

Fabuła nie jest skomplikowana, nie odnajdziemy w niej zaskakujących zwrotów akcji i niespodziewanego zakończenia. Jednak, tak naprawdę, to niczego w jej nie brakuje. Na pochwałę, o czym już wspominałem zasługuje gra aktorska. Jest wyrazista, od razu wiadomo co bohater teraz przeżywa, nawet nie musimy wiedzieć co w danej chwili mówi.

Recenzując „Śpiewaka Jazzbandu” nie można nie wspomnieć o muzyce, która stanowi motyw przewodni całego filmu. Jeżeli porównać ten film z produkcjami dzisiejszymi zauważymy jak wielką role odgrywa w nim muzyka. Nie mówię tutaj o jazzowych utworach śpiewanych przez Al'a Johnsona, który nawiasem mówiąc miał genialny głos, a śpiewane przez niego piosenki miały w sobie tę świeżą nutę jazzu, który wtedy właśnie się rodził i przezywał swój rozkwit (moim zdaniem, ten dzisiejszy jazz to zaledwie cień tego co było kiedyś). Oglądając ten film należy zwrócić uwagę, ze prawie każda sekunda produkcji jest wypełniona muzyką. Pewnie wzięło się to głównie z tego, że bohaterowie filmu nie wypowiadali dialogów na głos, co wprowadzało niezręczną ciszę do produkcji. Ten brak dźwięku trzeba było czymś wypełnić. Jednak dzięki temu uzyskano bardzo ciekawe zjawisko. Muzyka stała się niejako narratorem całej opowieści, jest przedłużeniem myśli i uczuć bohaterów, co w dzisiejszych produkcjach zdarza się bardzo rzadko. Najczęściej muzyka pojawia się tylko w kluczowych momentach. Czy to źle? Sądzę, że nie, już w latach 40 zaczęło pojawiać się coraz więcej filmów, gdzie rola muzyki nie była już tak duża jak 2 dekady wcześniej.

Jeżeli miałbym być szczery, to tak naprawdę „Śpiewak Jazzbandu” to film dla koneserów kina. Ludzi, którzy uwielbiają oglądać stare filmy, komentować wykorzystywane wtedy metody reżyserii, gry aktorskiej. Jeśli spotkacie kogoś kto uważa się za konesera kina, to zapytajcie czy widział ten tytuł i czy kojarzy pierwsze, zsynchronizowane linie dialogowe wypowiedziane przez głównego bohatera. Znawca, czy kompletny laik, to nie ma tak naprawdę znaczenia. Każdy powinien zobaczyć ten klasyczny film muzyczny, bo od takich filmów zaczynało kino, które trwa już od prawie 100 lat, a kwestia "Wait a minute, wait a minute I tell yer, you ain't heard nothin' yet" przeszła na trwałe do historii kina.

Kiedy pisałem ten artykuł "Śpiewaka Jazzbandu" można było obejrzeć w serwisie YouTube. Niestety, pewnie ze względu na brak praw autorskich, film został usunięty. Jeżeli ktoś chciałby usłyszeć pierwsze słowa wypowiedziane w historii" kina na tym serwisie" to może się rozczarować, ponieważ nie udało mi się znaleźć filmiku, którego ścieżka dźwiękowa nie zostałaby zablokowana. Jednak film naprawdę warto zobaczyć, chociaż raz ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz