poniedziałek, 1 listopada 2010

Recenzja - Event Horizon – oklepany motyw z misją ratunkową z ciekawym rozwiązaniem...

Pierwszym horrorem obejrzanym w Halloween był Event Horizon z 1997 roku. Przed seansem myślałem, że nie będzie to jakiś odkrywczy film, bo w sumie co jeszcze można wymyślić w kwestii horrorów Sci-Fi. Wstęp do filmu utwierdziło mnie tylko w moich przekonaniach. Ludzkość zaczyna kolonizować Układ Słoneczny, mamy kolonię na księżycu, kopalnie na Marsie. W 2040 zostaje wysłana ekspedycja mająca na celu zbadać granice Układu.

Statek Event Horizon, którym lecieli astronauci, po dotarciu do Neptuna znika bez śladu. 7 lat po tej tragedii zostaje odebrany sygnał S.O.S. Natychmiast wysłana zostaje misja ratunkowa mająca na celu zbadanie przyczyn zniknięcia Event Horizon. Leżąc na łóżku pomyślałem sobie, że to już oklepany scenariusz. Na pewno zaatakowali ich kosmici, albo wybuchł bunt na pokładzie, bo komuś odbiła palma. I w tym momencie pojawia się jeden z głównych bohaterów – Dr. Weir, twórca Event Horizon. Objaśnia załodze statku ratunkowego na czym, tak naprawdę, polegała misja Horizon. Był to pierwszy statek z napędem grawitacyjnym, który potrafi podróżować szybciej niż światło. Pewnie ktoś kto czyta ten wpis i zna się trochę na fizyce wie, że jest to nie możliwe. Jednak da się to obejść w pewien sprytny, absurdalny sposób.

Żeby to zobrazować potrzebna będzie kartka papieru. Na dwóch jej końcach rysujemy krzyżyk. Załóżmy, że jeden z krzyżyków to punkt startu podróży, a drugi to jej cel. Logicznie myśląc najkrótszą drogą z punkt startu do punktu mety jest linia prosta. A teraz aktywujemy prawą półkulę. Zginamy kartkę w pół tak, żeby krzyżyki stykały się. Brawo! Właśnie zagiąłeś czasoprzestrzeń. Odległość między punktami zmalała do 0! Jest to abstrakcja, ale teoretycznie to możliwe. W wielu filmach Sci-Fi wykorzystuje się to zjawisko do podróży międzygwiezdnych.

To po tych pseudonaukowych wywodach możemy wrócić do wydarzeń z filmu. Event Horizon dociera na granice Układu Słonecznego i po uzyskaniu zgody na uruchomienie napędu tworzy czarną dziurę, która ma ich wywieźć w okolice gwiazdy Proxima Centauri. Wtedy kontakt ze statkiem się urywa. Ekipa ratunkowa ,pod dowództwem Kapitana Millera, rusza na misję, której zadaniem jest zbadanie co stało się na pokładzie Event Horizon.

Tutaj przerwę spoilerowanie. Powiem tylko, że dalszy ciąg filmu rzucił mnie na kolana pod względem fabuły. Teraz jednak, chciałbym rozłożyć ten film na czynniki pierwsze. Zacznijmy od tego co w filmach Sci-Fi chyba najważniejsze – efekty specjalne. Pod tym względem nie można filmowi niczego zarzucić. Miałem wrażenie, że twórcy filmu zbudowali statek kosmiczny i polecieli nim na Neptuna. Pokłady pojazdów wyglądają bardzo wiarygodnie. Także oprawa dźwiękowa nie budzi zastrzeżeń. Muzyka idealnie zgrywa się z filmem. Bardzo często mam wrażenie, że ścieżka dźwiękowa nie tworzy całości z samym filmem. Nie chodzi o jakość, ale o brak dopasowania do danej sceny. Wtedy mój umysł ma dylemat czy słuchać ścieżki dźwiękowej czy skupić się na akcji, bo razem to nie trzyma się kupy. Na szczęście w tym filmie problem takowy nie wystąpił.

No, a teraz koniec z tym słodzeniem. Scenariusz, efekty, muzyka stoją na wysokim poziomie, czego nie da się powiedzieć o grze aktorskiej. Najbardziej zawiódł mnie jeden z moich ulubionych aktorów – Sam Neill. Ten aktor chyba nie nadaje się do horrorów, które mają trzymać w napięciu. W tym filmie, w sumie było mało scen, które powodowały mój zawał lub skok na sufit. Jednak kiedy już reżyser zdecydował się na takową scenę to Sam, no jakby to powiedzieć poprawnie politycznie, nie stawał na wysokości zadania. Aktor w filmie grozy musi umieć przekazać swój strach na widza. Po Neillu nie było widać, że się boi. Ja na jego miejscu już bym dostał 10 palpitacji przedsionków i cały pokład byłby pokryty moim moczem, ale Sam idzie niewzruszony. Jest to smutne, bo uważałem go za dobrego aktora. On najlepiej sprawdza się w jakiś dramatach, wzruszających historyjkach.

Czas na podsumowanie. Film jest zbudowany według prostego schematu. Jest grupa bohaterów, którzy odnajdują opuszczony statek, wyspę, dom, cokolwiek. W odnalezionym obiekcie nie ma żywej duszy i nikt nie wie co tam się wydarzyło. Po niedługim czasie coś zabija głównych bohaterów i rozpoczyna się walka o przetrwanie. Nigdy nie skomplikowane, ale potrafi wciągnąć i trzymać w napięciu do ostatnich minut. Jeżeli komuś podoba się takowy schemat scenariusza to polecam filmy Virus i Ghost Ship. A teraz wróćmy do przedmiotu recenzji. Event Horizon to film godny polecenia. Nietuzinkowy scenariusz, świetna oprawa audio-wizualna sprawiają, że film warto obejrzeć. Może nie nadaje się na wieczór horrorów, ale świetnie sprawdzi się w roli wieczornego thrillera ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz